Reklama

Zabrania się kopiowania i rozpowszechniania treści bloga bez zgody autora.

czwartek, 2 stycznia 2014

Zakup tamaryny - uwaga na polskie przekręty

Często spotykam szczęśliwych nabywców papugi czy innego egzotycznego zwierzaka, chwalących się po jak okazyjnej cenie go kupili. Jednak, kiedy spoglądam na to zwierzę, okazuje się, że amazonka żółtogardła, która miała być najlepiej gadającą papugą (oratrix), jest w rzeczywistości amazonką zółtogłową (ochrocephala), której cena, ze względu na jej powszechność, jest znacznie niższa. Konura słoneczna okazuje się być konurą jednaj.  Żako, to żako liberyjskie - choć obie papugi są żako, to jednak to drugie jest mniej atrakcyjnym, i w związku z tym tańszym, podgatunkiem. Natomiast małpiatka - tamaryna białoczuba jest w rzeczywistości znacznie tańszą tamaryną białouchą. Niedoświadczony klient, myśląc, że oszczędza - przepłacił.
Oto najbardziej popularny trick stosowany przez nieuczciwych sprzedawców.
Cena zwierzęcia, jak każdego innego artykułu oferowanego na rynku, jest wypadkową jego atrakcyjności oraz podaży i popytu. Często egzemplarze dwóch bardzo podobnych do siebie gatunków, znacznie różnią się ceną.  Dla nie-fachowców dodatkowym utrudnieniem jest brak ujednoliconych polskich nazw gatunkowych. Dwa zupełnie różne zwierzęta mają podobną lub wręcz identyczną nazwę w języku polskim. To daje pole do nadużyć.

O ile nazwy ptaków zostały już w Polsce lepiej lub gorzej ujednolicone, to w przypadku innych zwierząt egzotycznych bywa różnie. Pewnie dlatego spotykam osoby, które kupiły, jak sądzili tamarynę białoczubą, znacznie poniżej jej ceny rynkowej (choć na ogół drożej niż kosztuje białoucha). Niestety, zamiast białoczubej posiadają właśnie białouchą. Czyli przepłacili. Jednak o tym, że mają inny gatunek małpiatki przekonują się dopiero wtedy, kiedy zobaczy ją fachowiec. Obie małpiatki są wspaniałymi kompanami do towarzystwa i daleki jestem od dyskredytowania któregokolwiek z gatunków. Pragnę jedynie zwrócić uwagę na ten proceder.

Tamaryna białoucha (Callithrix jacchus) to jedna z najpopularniejszych małpiatek i, co się z tym się wiąże, o najniższej (choć jednak dość wysokiej) cenie. Tamaryna białoczuba (Saguinus oedipus) to rzadsza małpiatka, znacznie trudniej rozmnażająca się w hodowlach, a więc droższa. Co ważne, wymaga ona specjalnych dokumentów, tzw. Eurocitesu.

Ostatnio zaobserwowałem znaczną ilość ofert sprzedaży tej drugiej, w zadziwiająco niskiej cenie. Co się okazało? W dokumencie stwierdzającym urodzenie zwierzęcia w hodowli wystawionym przez niczego nie podejrzewającego lekarza weterynarii (który wcale nie musi być ekspertem w dziedzinie niejasnego polskiego nazewnictwa i podaną mu nazwę na ogół wpisuje bez zastrzeżeń) widnieje polska nazwa tej droższej małpiatki, a łacińska tej tańszej. Kolejnych weterynarzy i urzędników pojawiających się na biurokratycznej ścieżce, którą musi przebyć zwierzę zanim zostanie sprzedane, interesuje jedynie nazwa łacińska. Zaświadczenie weterynaryjne stanowi podstawę do rejestracji zwierzęcia przez właściwy urząd. Wobec braku formalnych uregulowań dotyczących oficjalnego polskiego nazewnictwa urzędnicy opierają się wyłącznie na oficjalnej nazwie łacińskiej zwierzęcia, gdyż tylko ona umożliwia jednoznaczne jego sklasyfikowanie.

Klienci z kolei zwracają uwagę na nazwę polską i ku swojej radości odkrywają, że oto natknęli się na tamarynę białoczubą w okazyjnej cenie. Nie muszę chyba dodawać, że bogu ducha winne zwierzę jest jedynie skromnym przedstawicielem gatunku tamaryny białouchej. Urzędnicy nieświadomie wzięli udział w oszustwie. Sporządzając dokument wpisali prawidłową łacińską nazwę gatunkową zwierzęcia, a jako nazwę polską podali tą, którą podsunął im sprytny hodowca. Nie można ich nawet za to winić, ponieważ, jak już wspomniałem, brak jest oficjalnego polskiego nazewnictwa i dlatego tylko nazwa łacińska ma podstawowe znaczenie dla urzędów.

Te polskie małe przekręty kończą się, oczywiście, bez porównania mniejszą stratą niż tzw. przekręty nigeryjskie (czytaj post:„Przekręt nigeryjski”), podczas którego afrykańscy oszuści oferują nam przez Internet głównie małpki kapucynki i ary. W Polsce przynajmniej nie mamy do czynienia ze zwierzętami wirtualnymi. Możemy bowiem pojechać do hodowcy i zobaczyć kupowanego zwierzaka na własne oczy, a nie tylko na ekranie komputera. A, że czasem się zdarzy takie drobne oszustwo... Oj, tam, oj, tam! Nie narzekajmy! W Polsce jest już naprawdę dużo osób, które dały się „nabić w butelkę” afrykańskim oszustom, tracąc masę pieniędzy.

Nie będę rozpisywał się na temat przypadków, gdy zwierzęta są kupowane przez Internet i przesyłane pocztą, a odbiorca po raz pierwszy widzi je na oczy po rozpakowaniu przesyłki. To zachowanie skrajnie nieodpowiedzialne i godne ciągłego piętnowania.

Zawsze, więc, bądźmy czujni przy zakupie zwierzęcia i kierujmy się zdrowym rozsądkiem. Niech żadna „okazja” nam go nie wyłącza. A jeśli nie znamy się na zwierzętach, najlepiej skorzystać z porady zaufanego fachowca lub kupować w sklepie zoologicznym, do którego mamy zaufanie.