Często spotykam szczęśliwych nabywców papugi czy innego
egzotycznego zwierzaka, chwalących się po jak okazyjnej cenie go kupili.
Jednak, kiedy spoglądam na to zwierzę, okazuje się, że amazonka żółtogardła, która
miała być najlepiej gadającą papugą (oratrix), jest w rzeczywistości
amazonką zółtogłową (ochrocephala), której cena, ze względu na jej
powszechność, jest znacznie niższa. Konura słoneczna okazuje się być konurą
jednaj. Żako, to żako liberyjskie - choć obie papugi są żako, to
jednak to drugie jest mniej atrakcyjnym, i w związku z tym tańszym,
podgatunkiem. Natomiast małpiatka - tamaryna białoczuba jest w rzeczywistości
znacznie tańszą tamaryną białouchą. Niedoświadczony klient, myśląc, że oszczędza
- przepłacił.
Oto najbardziej popularny trick stosowany przez nieuczciwych sprzedawców.
Oto najbardziej popularny trick stosowany przez nieuczciwych sprzedawców.
Cena zwierzęcia, jak każdego innego artykułu oferowanego
na rynku, jest wypadkową jego atrakcyjności oraz podaży i popytu. Często
egzemplarze dwóch bardzo podobnych do siebie gatunków, znacznie różnią się ceną.
Dla nie-fachowców dodatkowym utrudnieniem jest brak ujednoliconych polskich
nazw gatunkowych. Dwa zupełnie różne zwierzęta mają podobną lub wręcz identyczną
nazwę w języku polskim. To daje pole do nadużyć.
O ile nazwy ptaków zostały już w Polsce lepiej lub gorzej
ujednolicone, to w przypadku innych zwierząt egzotycznych bywa różnie. Pewnie
dlatego spotykam osoby, które kupiły, jak sądzili tamarynę białoczubą, znacznie
poniżej jej ceny rynkowej (choć na ogół drożej niż kosztuje białoucha).
Niestety, zamiast białoczubej posiadają właśnie białouchą. Czyli przepłacili.
Jednak o tym, że mają inny gatunek małpiatki przekonują się dopiero wtedy,
kiedy zobaczy ją fachowiec. Obie małpiatki są wspaniałymi kompanami do
towarzystwa i daleki jestem od dyskredytowania któregokolwiek z gatunków. Pragnę
jedynie zwrócić uwagę na ten proceder.
Tamaryna białoucha (Callithrix jacchus) to jedna z
najpopularniejszych małpiatek i, co się z tym się wiąże, o najniższej (choć
jednak dość wysokiej) cenie. Tamaryna białoczuba (Saguinus oedipus) to
rzadsza małpiatka, znacznie trudniej rozmnażająca się w hodowlach, a więc droższa.
Co ważne, wymaga ona specjalnych dokumentów, tzw. Eurocitesu.
Ostatnio zaobserwowałem znaczną ilość ofert sprzedaży tej
drugiej, w zadziwiająco niskiej cenie. Co się okazało? W dokumencie stwierdzającym
urodzenie zwierzęcia w hodowli wystawionym przez niczego nie podejrzewającego
lekarza weterynarii (który wcale nie musi być ekspertem w dziedzinie niejasnego
polskiego nazewnictwa i podaną mu nazwę na ogół wpisuje bez zastrzeżeń)
widnieje polska nazwa tej droższej małpiatki, a łacińska tej tańszej. Kolejnych
weterynarzy i urzędników pojawiających się na biurokratycznej ścieżce, którą
musi przebyć zwierzę zanim zostanie sprzedane, interesuje jedynie nazwa łacińska.
Zaświadczenie weterynaryjne stanowi podstawę do rejestracji zwierzęcia przez właściwy
urząd. Wobec braku formalnych uregulowań dotyczących oficjalnego polskiego
nazewnictwa urzędnicy opierają się wyłącznie na oficjalnej nazwie łacińskiej
zwierzęcia, gdyż tylko ona umożliwia jednoznaczne jego sklasyfikowanie.
Klienci z kolei zwracają uwagę na nazwę polską i ku swojej
radości odkrywają, że oto natknęli się na tamarynę białoczubą w okazyjnej
cenie. Nie muszę chyba dodawać, że bogu ducha winne zwierzę jest jedynie skromnym
przedstawicielem gatunku tamaryny białouchej. Urzędnicy nieświadomie wzięli
udział w oszustwie. Sporządzając dokument wpisali prawidłową łacińską nazwę
gatunkową zwierzęcia, a jako nazwę polską podali tą, którą podsunął im sprytny
hodowca. Nie można ich nawet za to winić, ponieważ, jak już wspomniałem, brak
jest oficjalnego polskiego nazewnictwa i dlatego tylko nazwa łacińska ma
podstawowe znaczenie dla urzędów.
Te polskie małe przekręty kończą się, oczywiście, bez porównania
mniejszą stratą niż tzw. przekręty nigeryjskie (czytaj post:„Przekręt nigeryjski”), podczas którego afrykańscy oszuści oferują nam przez
Internet głównie małpki kapucynki i ary. W Polsce przynajmniej nie mamy do
czynienia ze zwierzętami wirtualnymi. Możemy bowiem pojechać do hodowcy i
zobaczyć kupowanego zwierzaka na własne oczy, a nie tylko na ekranie komputera.
A, że czasem się zdarzy takie drobne oszustwo... Oj, tam, oj, tam! Nie
narzekajmy! W Polsce jest już naprawdę dużo osób, które dały się „nabić w
butelkę” afrykańskim oszustom, tracąc masę pieniędzy.
Nie będę rozpisywał się na temat przypadków, gdy zwierzęta
są kupowane przez Internet i przesyłane pocztą, a odbiorca po raz pierwszy
widzi je na oczy po rozpakowaniu przesyłki. To zachowanie skrajnie
nieodpowiedzialne i godne ciągłego piętnowania.
Zawsze, więc, bądźmy czujni przy zakupie zwierzęcia i kierujmy się zdrowym rozsądkiem. Niech żadna „okazja” nam go nie wyłącza. A jeśli nie znamy się na zwierzętach, najlepiej skorzystać z porady zaufanego fachowca lub kupować w sklepie zoologicznym, do którego mamy zaufanie.